|
Chińska ciężarówka, irański kierowca i dwaj motocykliści bez motocykli :) (fot. E. Jóźwik) |
Irańska biurokracja na granicy nas pokonała. Okazało się, że nie posiadamy właściwego dokumentu na to, aby wjechać na teren kraju motocyklami (carnet du passage). Nie byliśmy w stanie nic na to poradzić. Zostawiliśmy więc motocykle (z lekkim niepokojem) na parkingu celnym, zapakowaliśmy się w plecaki i ruszyliśmy na podbój Iranu w wersji backpackerskiej :)
Szybko okazało się, że łapanie stopa w tym kraju nie jest takie proste. Owszem auta stają, ale każdy chce kasy, najlepiej w dolarach. Szczęśliwie trafia nam się dobry człowiek, który zatrzymuje się sam, podchodzi do nas i całkiem niezłym angielskim proponuje, że zabierze nas do Teheranu. Tyle, że rusza o 4 nad ranem. Pozostaje nam się gdzieś schować na kilka godzin, a że jesteśmy w sporym mieście, naszą kryjówką staje się budowa. Rano prawie się spóźniamy na odjazd. Nasz kierowca jest bardzo punktualny. Już w drodze modyfikujemy plan i - za radą Sabisha - Teheran omijamy bokiem. Zatrzymujemy się zaledwie kilka razy podczas wielogodzinnej jazdy. Koniec końców przejeżdżamy z nim 1200 km!!!
|
Tym razem obóz rozbiliśmy na piętrze budowy (fot. E. Jóźwik) |
|
Dzielny Foton zabrał nas w podróż przez pół Iranu (fot. E. Jóźwik) |
|
Po kilku godzinach, we dwóch na przedniej kanapie, miałem wszystkiego dość (fot. E. Jóźwik) |
|
Przerwa na śniadanie w stylu irańskich driverów (fot. E. Jóźwik) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz