Men's Band - nie ma ściemy, prawdziwi faceci |
Równo rok zajął nam powrót w Tatry, przynajmniej w grupie częściowo zbliżonej do tej zeszłorocznej. Tym razem jednak o połowę mniejszej i wyraźnie uboższej jeżeli chodzi o różnorodność płciową.
Mniejsza grupa to z reguły mniej problemów. Nasze ograniczały się do nie najlepszych niekiedy warunków pogodowych i wysokiej ceny piwa w Piątce - choć i ten temat jakoś ogarnęliśmy.. Pogoda szczególnie nie rozpieszczała nas dnia pierwszego kiedy robiąc trasę Kuźnice-Kasprowy Wierch-Świnica-Zawrat-Pięć Stawów niemal nieustannie towarzyszyły nam mgły i niskie chmury. Nie omieszkało też nieco popadać.
Drugiego dnia ruszyliśmy zaatakować Orlą Perć. I tu pogoda stopniowo się pogarszała, do tego na Orlej warunki pod raki i czekan. W tym miejscu doszło do małego rozłamu, część zawróciła zaraz za Małym Kozim Wierchem z powrotem na przełęcz, a Bezmózgie Yeti poszło dalej razem z dwójką napotkanych oszołomów do Koziej Przełęczy. Tam drogi rozeszły się w dwie różne strony. Reunion Men's Bandu nastąpił już w Dolinie Pięciu Stawów gdzie ponownie zadomowiliśmy się w znakomitej atmosferze tamtejszego schroniska gdzie rozmowom, tańcom i hulankom nie było końca.
Trzeciego dnia pozostało nam ruszyć na Szpiglasowy Wierch. Tym razem pogoda była idealna. Dla urozmaicenia jakże pięknego dnia postanowiliśmy też zobaczyć z bliska Mnicha. Całkiem intrygujący kawał skały - może cel na kolejny wyjazd? Ostatnią noc spędziliśmy w Roztoce mając w pamięci zeszłoroczny pobyt w tym zacnym miejscu.
Wyjazd w Tatry musi być udany i kropka. I ten zdecydowanie taki był. Chociaż pozostał pewien niedosyt. Orla Perć znowu niedokończona. I zdecydowanie za mało daliśmy sobie w kość, przynajmniej w kwestii chodzenia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz