- Aby rozpoznać dobre, oryginalne cygaro trzeba posłuchać czy w środku szeleści, czyli czy jest dobrze wysuszone. Trzeba w nie dmuchnąć - jego warstwy pod wpływem powietrza powinny się ruszyć, wypełnić. W trakcie palenia zaś powinno spalać się na biały popiół. - Drewnianą, pokrytą dachem z metalowych płyt, stodołę wypełniają rozwieszone aż po sufit suszące się liście tytoniu.
- Najmocniejsze cygara, dla profesjonalnych palaczy, takie jak Cohiba, robi się z liści, które rosną najwyżej, gdyż najdłużej zbierają minerały z ziemi. Ze środkowych powstają średnie, a z najniższych najsłabsze cygara, dobre dla początkujących.
Wciągam w usta dym Cohiby i czuję rozlewający się pod podniebieniem intensywny smak. Chwilę potem próbuję również dwa pozostałe rodzaje. I faktycznie Romeo i Julia są bardzo delikatne.
- Najlepszy tytoń pochodzi z Vuelta Abajo, czyli stąd. Jest tu najlepsza gleba, bogata w minerały. Sam Fidel uznał pochodzące stąd cygara za najlepsze. - Żadni z nas palacze ale różnice między tymi trzema rodzajami potrafimy wyczuć. - Liście zbierają mężczyźni ale rozwieszają do suszenia kobiety, gdyż ich dłonie są delikatniejsze. Później liście fermentują w cedrowych beczkach. Bardzo ważna jest odpowiednia wilgotność.
Sam proces ręcznego zwijania cygara trwa niewiele dłużej niż mgnienie oka. Wprawne ręce robią swoje. Tym razem męskie. Na stole, nie na udzie. Choć gość mówi, że skręcone na udzie wybranki smakują lepiej.
Vinales stoi turystyką. Niemal każdy dom w wiosce to casa particular (mieszkania i pokoje wynajmowane przez Kubańczyków turystom). Jest też cała masa knajp. Budynki są kolorowe i zadbane. Jakże odmienny obraz od La Viejy. Tylko motoryzacja jest podobna, choć amerykańskie klasyki nieco bardziej podupadłe.
Konie idą nieśpiesznie po spalonej słońcem, czerwonej ziemi. Czasem nieco przyśpieszą smagnięte batem. Pewnie pokonują tę trasę kolejny już raz tego dnia. Ciężko więc oczekiwać od nich zapału.
Zapuszczając się w rejon farm i plantacji, w dolinie między wapiennymi mogotami, cofamy się trochę w czasie. Nie ma traktorów, maszyn rolniczych. Chłop w świetle zachodzącego słońca bronuje ziemię wołami. Wszystko wygląda niezwykle prosto, skromnie, prymitywnie. Biednie? Jednak bieda okryta zielenią drzew, błękitem nieba, czerwienią ziemi, skąpana w słońcu nie kluje tak w oczy.
Z drugiej strony tutejsi ludzie doskonale wiedzą jak kroić turystów. Szklanka lemoniady u kobiety w górskiej chatce kosztuje nas prawie dwa euro (widok wliczony w cenę). A ponoć zarobki sporej części społeczeństwa to około 20 euro miesięcznie. I na każdym kroku ktoś coś proponuje. Trochę jakbyś był chodzącym bankiem. Przy tym nie są nachalni i nie obrażają się kiedy uczysz się i zaczynasz odmawiać. Widzisz, że są biedni i głupio trochę odmówić ale w proponowanych cenach mijają się nieco z realiami. Ceny bowiem zachodnioeuropejskie. Wskazany szybki kurs z asertywności.
Dolina Vinales idealnie nadaje się do tego aby odetchnąć po zgiełku Hawany. Farmerskie życie płynie sennym, nieśpiesznym rytmem. Nie ma jazgotu samochodów, dźwiękowej kakofonii. Słychać ptaki, konie kozy, szum wiatru. Popołudniami słońce daje się już na tyle mocno we znaki, że lepiej jest znaleźć sobie trochę cienia i przeczekać. Zresztą gdzie tu się spieszyć?
A jednak trzy dni w Vinales to wystarczający czas aby zmęczyć się nastawioną na eksploatację turysty okolicą. Gdziekolwiek się nie zajdzie ktoś próbuje ci coś sprzedać. Konna przejażdżka? Cygaro? Kawa? Rum? Sok z kokosa czy innego owocu? Na każdym kroku. Ciężko się opędzić i nie da się odetchnąć. Właśnie, tutejsi ludzie z miejsca idealnego do wypoczynku uczynili małe piekiełko. Być może nieświadomie, ale skutecznie zamęczają człowieka.
Opuszczamy miasteczko bez żalu, żeby nie powiedzieć z radością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz