Niby wszystko powinno być dobrze, jest płasko, równo, po kilkunastu minutach śpiwór się ogrzewa temperaturą naszego ciała więc jest też przyjemnie ciepło, a jednak zasnąć jest jakoś ciężko. Ucho od podłoża dzieli jedynie grubość materaca, a to nie wystarcza, by nie słyszeć.
Odzywa się różnymi tonami. Czasem strzeli jak pękająca struna, innym razem zabrzmi jak laserowy pistolet ze starych filmów science-fiction. Tylko tak bardziej głucho, jakby z jakiejś otchłani. Albo zatrzeszczy złowrogo. I niby powinienem mieć pewność, być spokojnym, przecież sprawdzałem. Kilka razy po drodze i jeszcze tu, w miejscu gdzie stoi namiot. Jest co najmniej 15 centymetrów - tyle gdzieś ma śruba, ale lód ma więcej. Do tego zaraz po zachodzie słońca ścięło takim mrozem, że ciężko rękę wyjąć z rękawiczki choćby na moment, żeby ustawić aparat. W tym zresztą też świeża bateria po chwili pokazuje brak energii. Nasze oddechy zamarzają na połach namiotu, wszystko robi się sztywne, worek bagażowy można złamać ale o rolowaniu nie ma mowy. Więc powinniśmy spać jak dzieci. Tylko te dźwięki...
W dzień pogoda była wymarzona, słońce świeciło pełną parą, choć rozgrzewać mogło jedynie psychikę, bo mróz był porządny więc z rozgrzaniem ciała nie dawało sobie rady. Tę kwestię rozwiązywał marsz. Przed nami jak okiem sięgnąć białe, płaskie pustkowie. Lód nie miał tej zimy okazji solidnie popracować, popękać, wypiętrzyć się lodowymi górami, co zdarza się w dłuższe zimy, podczas których silne mrozy na krótsze okresy odpuszczają. Spiętrzenia takie, co ciekawe, potrafią być zdecydowanie wyższe, niż głębokość wody pod nimi.
Do stawy Elbląg - zwanej Piotrusiem - mamy jakieś 4,5 km. Teoretycznie mniej niż godzina. W praktyce tempo marsza spada z kilku powodów. Co jakiś czas sprawdzamy grubość lodu, tak dla naszego spokoju, choć ślady ludzi świadczą o tym, że jego grubość jest solidna. Czasem trzeba też po prostu przystanąć i posłuchać tej ciszy jaka tu panuje, zrobić zdjęcie i napić się gorącej herbaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz