23.01.2021

Do trzech razy sztuka - Orla Perć


Chmury dosyć mocno zasłaniają widoczność, do tego stopnia, że w pewnym momencie stajemy jak wryci, a z naszych ust wydobywa się ledwie słyszalne: wow!'. Oto bowiem przed nami wyrasta kolejna, potężna strzelista turnia, której jeszcze przed chwilą nie widzieliśmy. Zdarza się to kilka razy, z czasem efekt "wow" zastępuje jednak nieco rozgoryczone "znowu?".

Pewnie byśmy tego uniknęli gdyby nie kilka czynników sprawiających, że nasze przejście Orlej Perci jest nieco bardziej męczące niż standardowo. Cofając się chronologicznie: wystartowaliśmy dzisiaj o 4 rano z parkingu w Palenicy, stamtąd przez Pięć Stawów doszliśmy na początek szlaku na Zawrat. Żeby być o czwartej w Palenicy wstaliśmy przed 3 w nocy. Spać natomiast poszliśmy bliżej 23 po rozgrzewkowym przejściu blisko 30 km między innymi przez Czerwone Wierchy i Kasprowy Wierch. Rozgrzewkę natomiast zaczęliśmy po całej nocy w trasie z Trójmiasta do Zakopanego i może 2-3 godzinach spania po dojeździe. 


Ruszamy więc na Orlą Perć ze sporym deficytem snu. Może mogliśmy zrobić mniej kilometrów dzień wcześniej ale warunki były idealne i żal było skracać dzień. Dzisiaj tak idealnie już nie jest, choć pogoda ma swoje plusy. Po pierwsze mamy dodatnią temperaturę i wszelkie zaległości śniegu czy lodu (a nie jest ich na szlaku tak wiele) są w trakcie roztapiania się, dzięki czemu bez problemu możemy się obejść bez raków. Na głowy też nam z nieba nic nie kapie. Przez połowę szlaku mamy nawet sporo przebłysków słońca. Druga część dopiero spowita jest chmurami. To najlepsze warunki jakie mi się do tej pory przytrafiły przy próbie przejścia Orlej Perci. Dlatego też wiem, że dzisiaj to zrobimy.


Krążą opinie, jakoby Orla Perć była najtrudniejszym szlakiem turystycznym w Polskich, a może i w całych Tatrach. Słowacy twierdzą, że Czerwona Ławka jest trudniejsza, ale sprawdziłem to kilka miesięcy wcześniej i żadnych trudności tam nie było. Spacerowy szlak. Nie wiem jak Rohacze, bo tam jeszcze nie dotarłem. Orla Perć z całą pewnością jest wymagająca. To niby tylko nieco ponad 6 km (plus dojście i zejście ze szlaku), za to czasowo, w dobrych warunkach, to co najmniej 6 godzin dosyć intensywnej zabawy, gdzie cały czas jest w górę albo w dół.


Problemy na Orlej Perci zaczynają się kiedy warunki pogodowe ulegają zmianie. Deszcz czy śnieg potrafią zamienić szlak w ślizgawkę, a jest na nim wiele miejsc, gdzie poślizgnięcie może zakończyć się tragicznie. Właśnie warunki pogodowe sprawiły, że wcześniej już dwa razy z Orlej Perci musiałem zejść, nie będąc nawet w połowie. Rozsądek brał górę.


Woda. A właściwie jej brak. Na całej długości szlaku nie ma żadnego źródła wody. Trzeba o tym pamiętać i się dobrze przygotować. Mi woda skończyła się jakieś 40 minut przed Krzyżnem, na szczęście już kilkanaście  minut dalej i niżej przy zejściu do Doliny Pięciu Stawów pojawia się potok i można ją bez problemu uzupełnić.


Brak przygotowania i obycia to kolejne aspekty, które drastycznie mogą podnieść subiektywne odczucie trudności na szlaku. Duża ekspozycja powoduje lęk u wielu osób, spowalnia tempo marszu, potęguje zużycie siły. Tu naprawdę jest dużo przestrzeni dokoła, a lufy (kiedy patrzysz w dół a tam długo, długo nic) potrafią robić wrażenie. Wybranie się na szlak w sandałach, czy z wielkim plecakiem też nie pomaga. Niedostatki kondycyjne szybko dają o sobie znać i mogą uniemożliwić zrobienie szlaku w całości.


A kiedy kilka z powyższych czynników przypadnie w tym samym czasie na tego samego osobnika o tragedię nietrudno. Chwila nieuwagi, dekoncentracja, zmęczenie, potknięcie w złym miejscu może się tu skończyć bardzo źle.


Kiedy weszliśmy na Zawrat chwilę się zastanawialiśmy czy są odpowiednie warunki by iść dalej. Na przełęczy było jeszcze sporo śniegu, a zejście w stronę Murowańca wyglądało bardzo nieprzyjemnie. Tak też twierdzili napotkani ludzie, którzy szli z tamtej strony. Za to początek szlaku na Orlą Perć wyglądał bardzo obiecująco. 


Nie dalej jak pół godziny po wejściu na szlak ujrzeliśmy śmigłowiec TOPRu lecący w stronę Zawratu. Czuliśmy, że tam musiało się coś stać. I faktycznie później dowiedzieliśmy się, ze ktoś tam spadł w czasie schodzenia. To wcale nie jest łatwe i przyjemne zejście, a do tego znajduje się po północnej stronie i o tej porze roku śniegu i lodu nie ma tam już co roztopić. Na szczęście nikt nie zginął.


Za to na naszym szlaku było zdecydowanie lepiej niż się spodziewałem. Praktycznie w ogóle nie było śniegu, kilka mokrych, nieroztopionych do końca plam. Trochę mokrej skały. Naszym największym przeciwnikiem okazało się więc zmęczenie i brak snu. Do Koziego Wierchu szliśmy całkiem dziarsko. Tutaj jednak dwie osoby z naszej paczki stwierdziły, że emocji im wystarczy a sił może zabraknąć. Postanowili zejść. To był ich pierwszy raz na tak eksponowanym szlaku więc też inaczej go przeżywali. Podjęli ważną decyzję, a czasem mam wrażenie, że właśnie w takich momentach ludzie podejmują złe decyzję, które później mają kiepski finał. Czyli pomimo zmęczenia pchają się dalej. 


Sami byliśmy zdziwieni jak długo szlak się jeszcze ciągnął. Jak bardzo dystans do pokonania kolejnych odcinków zniekształcała słaba widoczność. Kilka razy myśleliśmy, że to musi być już zaraz, że zaczniemy schodzić, kiedy nagle wyrastała przed nami masywna turnia. 


Szlak wił się miedzy tymi turniami w dużej mierze omijając grań. Za to ludzi od Koziego Wierchu już prawie nie mijaliśmy. Nie pamiętam już teraz ile zajęło nam przejście samej Orlej Perci. Wydaje mi się, że około 8 godzin. Pamiętam jednak, że od startu w Palenicy do zejścia tam z powrotem minęło godzin 16.


Podczas trzech wizyt na Orlej Perci widziałem tam różne dziwne przypadki: ludzi w sandałach, kaskach rowerowych, tenisówkach, ludzi z młodymi dzieciakami, ludzi zestresowanych ekspozycją, dziewczyny porzucone przez ambitnych chłopaków (to akurat było na zejściu z Zawratu, chłopak poszedł na Orlą a dziewczynie pokazał drogę i kazał schodzić - w Tatrach była po raz pierwszy). Różne czynniki wpływają na to, że jest to szlak z największą ilością śmiertelnych wypadków w naszych górach. 


Nie mam ochoty ani potrzeby oceniać kto powinien, a kto nie powinien wybierać się na Orlą Perć. Żyjemy w czasach, w których z każdego medium słyszymy zachęty w stylu "you can do it" i wielu ludzi wierzy, że bez żadnego przygotowania, spędzając większość życia przed komputerem, może nagle wyjść z domu i wejść zimą w samych szortach na Babią Górę, zaliczyć podczas pierwszego morsowania 15 minut w wodzie, czy przejść Orlą Perć. Ludzie są coraz mniej świadomi realnych zagrożeń płynących z zewnątrz i kompletnie nieświadomi swoich możliwości. Najczęściej ich niskiego poziomu. 


Ale chyba nie o tym miał być ten wpis. Orla Perć jest zdecydowanie szlakiem wartym przejścia. Kulminacją wszystkich turystycznie udostępnionych szlaków w polskich górach. Szlakiem wymagającym, mogącym ekscytować, dającym możliwość kontaktu z trudniejszym górskim terenem. No i pięknym widokowo, bo przy dobrej pogodzie widoki z grani są przepiękne. Dlatego też cieszę się, że w końcu udało się go przejść w całości.


2 komentarze:

  1. Piękne zdjęcia! Świetna relacja. Od razu mega tęskno za Tatrami!

    OdpowiedzUsuń